Jak każda osoba lubiąca gotować, uwielbiam książki kucharskie. Gdy nowa książka trafi w moje ręce, od razu rzucam się do garnków i wypróbowuję co ciekawsze przepisy. Ponieważ biblioteczka powoli pęka mi w szwach, to ostatnio korzystam często z możliwości pożyczenia nowości kulinarnych także z biblioteki. To świetne rozwiązanie, by zyskać więcej inspiracji do gotowania. W wakacje moją kuchnię napędzały dwie świetne pozycje przyniesione z wypożyczalni, które jednak chętnie zobaczyłabym na mojej kulinarnej półce i mogę je spokojnie i Wam polecić.
ROŚLINNY LUNCHBOX DLA KAŻDEGO
“Roślinny lunchbox dla każdego” Eryka Wałkowicza to pozycja, która przyda się nie tylko osobom, które poszukują inspiracji do przygotowania posiłków do pracy. Wszystkie przepisy można tak samo wykorzystać podczas gotowania w domu. Dla mnie dużym plusem tych przepisów jest ich kompletność, bo przy każdym posiłku jest podana propozycja podania. Konkretne wskazówki mówiące, że klopsiki z ciecierzyca sprawdzą się w kanapce z sosem czosnkowym, a chrupiąca cieciorka pasuje do kaszy gryczanej z pestkami dyni oraz surowym burakiem przydadzą się dla początkujących wegetarian oraz tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z gotowaniem.
Książka jest świetnym przeglądem aktualnych wegańskich trendów. Można znaleźć w niej przepisy na tofucznicę, makaron z cukinii, chrupiącą ciecierzycę czy buddha bowl (z kaszą bulgur, blanszowanym brokułem, zieloną soczewicą i julienne z marchewki).
Książka podzielona jest na rozdziały: “Śniadania”, “Kanapki”, “Przekąski”, “Na mały lunch”, “Obiady”, “Koktajle i napoje”, “Słodkości”.
Muszę przyznać, że wyjątkowo najmniejszym zainteresowaniem cieszył się u mnie rozdział z koktajlami i słodkościami. Od razu rzuciłam się za to do wypróbowywania dań obiadowych, na które częściej brakuje mi pomysłów. Bardzo smakowało mi azjatyckie tofu, potrawka z czerwonej soczewicy czy marchewkowe nuggetsy z kaszy jaglanej. Eryk Wałkowicz jest dietetykiem i podoba mi się jego dbałość o to, by każdy przepis był w pełni zbilansowany czyli obok źródła węglowodanów zawsze znajduje się źródło białka oraz tłuszczu czyli orzechy, masło orzechowe, ciecierzyca czy tofu. Właśnie wszechobecność tofu była dla mnie małym minusem, bo nie wszystkie przepisy mogłam od razu wypróbować, bo w mojej okolicy nie jest łatwo kupić tofu. Jednak pewna powtarzalność składników ma swoje plusy, bo można ugotować w większej ilości ciecierzycę czy kaszę i wykorzystać ją do kilku posiłków. Zastosowane składniki nie są wymyślne i często do przygotowania posiłku wystarczy tylko kilka produktów.
SLOW WEST WEGE
Na książkę “Slow west wege. Kochaj, gotuj i żyj na całego” Katarzyny Kędzior trafiłam przypadkiem. Jest bardzo ładnie wydana. Każdy przepis opatrzony jest dużym, kolorowym zdjęciem, a oprócz tego w książce można znaleźć wiele fotografii z prywatnej kolekcji autorki, która przez część roku prowadzi wegetariańską agroturystykę “U Lokusza”. Gotowanie dla dużej ilości osób, często nie przekonanych do wegetarianizmu, to prawdziwe wyzwanie. Autorka dzieli się z nami historiami z życia domu gościnnego a także z przetestowanymi na gościach przepisami.
Książka podzielona jest na kilka rozdziałów:
- Dzień dobry
- Do syta
- Na słodko
- Do słoika
- Z resztek
- Nie kupuj
Już po samych ich nazwach widać, że wpisuje się ona dobrze w trend zero waste. Można w niej znaleźć fajne propozycje na dania z resztek typu kruche pierożki z jarzyn po wywarze, pasztet buraczany z barszczu czy omlet ziołowy z wczorajszych ziemniaków. Rozdział “Nie kupuj” przedstawia pomysły między innymi na domowy kisiel malinowy, zakwas na żur czy pietruszkowy makaron orkiszowy.
Kolorowe zdjęcia zapewne nie tylko mnie zachęcą do rzucenia się do garnków. Przez wakacje przetestowałam wiele przepisów. Szczególnie do gustu przypadły mi duszone warzywa z mielonym kminkiem, leczo ze słodką marchewką i kukurydzą czy mus jabłkowy z kruszonką i borówkami (Kostek okazał się wielkim fanem tej kruszonki). Na stałe do mojego menu wejdzie na pewno bobowa jajecznica oraz krem czekoladowy z migdałami i skórką z pomarańczy.
Przepisy nie wymagają wymyślnych składników. Co ciekawe nie ma w książce ani jednego przepisu z tofu czy awokado. Receptury są wegetariańskie, ale weganie czy osoby na diecie bezglutenowej też znajdą w niej coś dla siebie. Opierają się na naturalnych, prostych składnikach. Autorka proponuje samemu przygotować twaróg do sałatek, a do kruszonki dodaje po prostu masło i cukier, a nie olej kokosowy czy syrop z agawy. Zainteresowało mnie pojawienie się w kilku przepisach mąki żytniej chlebowej, która rzadko pojawia się w naszych kuchniach poza pieczeniem chleba. Zrobiona z niej kruszonka czy podpłomyki wyszły naprawdę pyszne.
W dzisiejszych czasach, gdy możemy sprowadzić produkty z najodleglejszych stron świata, kuchnia która jest oparta na lokalnych produktach stanowi świetną odskocznię. Czytając “Slow west wege” można się zanurzyć w świecie malutkiego domu gościnnego, wokół którego biegają luźno konie i kozy, a gospodyni serwuje gościom kozie mleko i ciasto czekoladowe z owocami. Poza sezonem, gdy nie ma gości, w pobliskich lasach zbiera grzyby, które zamyka w słoikach, gotuje dżem morelowy z prażonymi migdałami i amaretto czy kręci pesto z czosnku niedźwiedziego. Czytając posłowie i przeglądając przepisy, też chciałoby się zamieszkać oraz gotować bliżej natury.