Dzieci

Nasze początki BLW

Mówi się, że do trzech razy sztuka, dlatego w przypadku mojego trzeciego dziecka czyli Anielki zdecydowałam się od początku rozszerzać jej dietę metodą BLW. W przypadku starszaków starałam się jak najczęściej proponować im do jedzenia coś do rączki, ale początki były tradycyjne. Synowi proponowałam jako pierwsze ugotowane warzywa, ale za szybko się poddałam i pojawiła się łyżeczka.

Jak wyglądały początki w przypadku Anieli?

Jednym z warunków rozpoczęcia BLW jest to, że dziecko siedzi w miarę stabilnie, co nie jest równoznaczne z tym, że samo siada. Córeczka skończyła właśnie 8 miesięcy i nadal jeszcze nie siedzi, bo jest to raczej ten typ chętnie eksplorujący świat z pozycji podłogi. Zaczęła zatem przygodę z BLW na moich kolanach, gdy skończyła pół roku. Chociaż wydawało mi się, że już sporo wiem o tej metodzie, to cały czas uczyłam się na własnych błędach. Gdy dałam miseczkę, to okazywało się, że cieszy się większym zainteresowaniem niż jej zawartość. Eksperymentowałam też z wielkością kawałków oraz stopniem ugotowania warzyw, od których zaczynaliśmy. Niestety większość rzeczy była rozgniatana w rączce, łącznie z bananem, który został podany częściowo ze skórką, by niby łatwiej było go trzymać.

Gdy już w końcu coś trafiło do buzi, to okazało się, że córeczka wypychała jedzenie językiem. Ponieważ jest to objaw tego, że dziecko nie jest jeszcze gotowe, to robiłam przerwę i ponawiałam próbę za 2-3 dni. Po doświadczeniach ze starszymi dziećmi wiem, że pierwszy miesiąc to czas, gdy dziecko dopiero uczy się co w ogóle ma robić z tym, co trafia do jego buzi i zjada przez ten czas naprawdę symboliczne ilości. Podeszłam więc do tego czasu bardzo na luzie. Proponowałam na próbę niewielkie ilości jedzenia, nie spodziewając się, że dziecko od razu rzuci się na nie z entuzjazmem.

Wśród proponowanych produktów w pierwszym miesiącu pojawiły się między innymi:

gotowane ziemniaki, dynia, marchewka, brokuł i kalafior, pieczone bataty oraz dynia, banan, awokado, makaron kukurydziany, tofu, chrupki kukurydziane czy dyniowe kopytka jaglane.

Dopiero pod koniec pierwszego miesiąca zaczęłam obserwować pewien postęp, jeśli chodzi o zainteresowanie jedzeniem i na dłużej trafiał kawałek jedzenia do rączki czy buzi. Zgrało się to z momentem, w którym zdecydowałam się, że córeczka będzie jadła w krzesełku. Odetchnęłam z ulgą i dopiero wtedy zaczęłam odczuwać pozytywny aspekt BLW związany z tym, że dziecko coś sobie samo dziobie, a mama w tym czasie sobie spokojnie je swój posiłek.

Drugi miesiąc rozszerzania diety

Wraz  z początkiem drugiego miesiąca postanowiłam zwiększyć częstotliwość oraz różnorodność podawanych pokarmów. Proponuję jedzenie 2-4 razy dziennie. Przede wszystkim są to dania, które gotuję dla całej rodziny. Założyłam sobie, że w jak najmniejszym stopniu będę gotować coś tylko dla Anieli.

Jakie były moje patenty?

  • piekąc chleb czy ciasto można przy okazji wrzucić kawałek dyni, ziemniaka czy batata
  • ziemniaki do obiadu można gotować na parze, przy okazji dorzucając brokuła czy kalafior
  • gotując bulion czy zupę wystarczy wrzucić kilka większych kawałków warzyw pokrojonych w słupki, które wyławiamy po ugotowaniu, a resztę zupy doprawiamy
  • zupę przed posoleniem odlewamy i miksujemy
  • w przypadku placków, kluseczek, burgerów, gofrów czy nawet prostych ciastek można odłożyć trochę ciasta przed dodaniem kontrowersyjnych składników typu sól czy cukier, wystarczy nadać charakterystyczny kształt, by odróżnić je od reszty

W jej menu pojawiły się nowe warzywa czy owoce, ale też nowe konsystencje. Próbowałam podawać początkowo na łyżeczce koktajl czy zupkę, ale zaciśnięte usta świadczyły o tym,  że ten sposób jej nie odpowiada (co niestety okazało się problemem, gdy pojawiła się konieczność podania antybiotyku). Przed nami zatem nauka jedzenia czy picia z doidy cupa, bo mamy go dopiero od niedawna. Na razie skupiałam się na produktach, które łatwo dziecku samemu chwycić. Zauważam już pewne preferencje typu chlebek czy tofu tak, ale brokuł pozostał nietknięty…

Miałam pewne wątpliwości czy wprowadzać już jajka czy gluten, bo przy drugim synu czekałam do 10 miesiąca, ale uznałam, że skoro córka mało je, to ilości tych produktów, które zje też nie będą przecież duże. Pojawiają się one na naszym stole, więc siłą rzeczy musiały trafić także na jej stoliczek. Na razie jednak wstrzymuję się z podaniem nabiału. Sama jem go bardzo sporadycznie i wiem, że nie jest dla dzieci niezbędny. Ponieważ jednak w daniach wegetariańskich jedzonych poza domem (np. w przedszkolu) jest często podawany, to za 2-3 miesiące będę go pewnie stopniowo wprowadzać.

Jak oceniam BLW w porównaniu z metodą tradycyjną?

Na pewno dużym plusem dla mnie jest fakt, że nie trzeba gotować dziecku osobno ani go specjalnie karmić. Przyznam szczerze, że przy trzecim dziecku po prostu nie miałam na to siły.  Źle wspominam też pozostające w lodówce resztki papek, z którymi nie wiadomo było co zrobić. Teraz jemy w tym samym czasie to samo, więc najwyżej zjem coś po córce lub ugotowane warzywo dorzucę do następnej potrawy.

Nie jest to jednak metoda dla osób, które chcą szybko odstawić dziecko od piersi. Gdy starsza córka miała 8 miesięcy już co najmniej jedno karmienie zastępowałam mlekiem. Tymczasem Anielę karmię  średnio co 1,5 godziny, a czasem częściej, bo nie zawsze godzina wspólnego posiłku zgrywa się z czasem jej karmienia, a metoda BLW zakłada że proponujemy pierś zaraz po posiłku. Zjadane ilości jedzenia są bardzo małe i trudniejsze do kontroli. W przypadku zupki wiedziałam, że było tam np. całe żółtko czy marchewka i wiedziałam ile mniej więcej z tego trafiło do brzuszka. Przy BLW zwykle okazuje się, że więcej jedzenia jest pod stoliczkiem niż w brzuszku. Co za tym idzie trudniej kontrolować dostarczane żelazo (o jego źródłach pisałam tutaj). Ponieważ nie miałam anemii w ciąży, to na razie jeszcze bez stresu pozwalam córce zapoznawać się z jedzeniem, nawet jeśli jeszcze nie dużo zjada.

Muszę przyznać, że metoda ta wymaga też pewnego mojego przełamania. Na razie unikam jeszcze podawania zbyt często bardzo brudzących potraw albo zbyt małych. Sama córka chyba nie bardzo lubi się brudzić, bo nie ma żadnego zlizywania kaszki z paluszków. Łyżeczka na razie służy bardziej do obgryzania i wymachiwania nią. Jeszcze wiele przed nami…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back To Top